poniedziałek, 1 czerwca 2009

Jak dąb obalił się na dziennikarstwo

Urzędnik kazał wyciąć drzewo, zwolennicy przyrody zapłakali, a dziennikarz to opisał – krótka historia kreowania rzeczywistości.


Za zgodą gminnego urzędnika w Przylepie koło Zielonej Góry wycięto drzewo. Tę opowieść, zatytułowaną „Rozpacz i łzy za dębem”, można przeczytać w „Gazecie Lubuskiej”.


Dla leniwych skrót artykułu: mieszkańcy Przylepu przeżyli szok. Ich zdaniem chodzi o prawie pięćsetletni dąb. Przez sam tylko wiek powinien być pomnikiem przyrody. Ale drwale dąb ścięli. Żal serce ściska. Oburzenie i płacz. Łzy ronią także zwierzęta. - Ptaki, co mieszkały na drzewie zanosiły się płaczem u mnie na podwórku – relacjonowała w gazecie kobieta.


Gazeta publikuje zdjęcie mieszkańców stojących na powalonym drzewie. Nóż się w kieszeni otwiera, gdy się je widzi. Zdrowiutki, niewinny dąb! – Tą sprawą powinna zająć się prokuratura – konkludują ludzie.


Urzędnik na to, że wycinka była zgodna z prawem i konieczna ze względów bezpieczeństwa. - Drzewo miało potężny ubytek w pniu i jego masa wywierała duży nacisk na tę dolną część – wyjaśnił w artykule. I zapewnił, że przed wycinką dąb został dokładnie sprawdzony. Ptasich gniazd nie było.


Ujęcie wybrał fotoreporter


Na zdjęciu w gazecie nie widać, aby dąb był chory. Wygląda na zdrowy, więc zdziwiło mnie, że dziennikarz tak łagodnie potraktował urzędnika. Wyciąć zdrowe, dorodne drzewo to przecież nie tylko przestępstwo, ale także jawna arogancja.


Miałem akurat blisko do ściętego drzewa. Policzyłem słoje – niewiele ponad sto, a nie pięćset. To chyba słoje mówią o wieku drzewa, a nie gazety? Poza tym faktycznie okazało się, że dąb był chory. Nie mogłem uwierzyć, że aż tak bardzo. Łatwo wyobrazić sobie, co by się mogło stać, gdyby postał jeszcze trochę.


Widok spróchniałego pnia diametralnie zmienił optykę mojego patrzenia na tę sprawę. Czytelnicy gazety nie mieli takiej szansy, bo zobaczyli tylko zdrowe, górne części dębu. Tekst ten można by więc zakończyć już teraz stwierdzeniem, że rozległość próchnicy w pniu nie pasowała dziennikarzowi do koncepcji artykułu. Ale lepiej, żeby on sam to wyjaśnił.


Zadzwoniłem więc do redakcji. Dlaczego w gazecie nie ma zdjęcia spróchniałego pnia, który był przecież źródłem całej sprawy?


- Zdjęcie, które się ukazało, zrobił fotoreporter, nie ja. To ciekawe ujęcie, bo pokazuje ludzi, którzy zwrócili się do nas, a „Gazeta Lubuska” działa w imieniu społeczeństwa obywatelskiego – wyjaśnił dziennikarz. Przyznał jednak, że drzewo faktycznie powinno być wycięte ze względu na zagrożenie, które stwarzało. – Ale nie w okresie, gdy były na nim ptasie gniazda.


Teoria czapki-niewidki


Ptasie gniazda... Widziano je, gdy dąb stał. Choć wysoki był, widziano je bardzo dokładnie. Ale gdy drzewo padło pod nogi mieszkańców, dziennikarza oraz fotoreportera i każdy mógł je uwiecznić na zdjęciach, po gniazdach wszelki ślad zaginął. Nie ukazało się ani jedno zabite pisklę, rozbita skorupka, czy nawet gałązka z gniazda.


Teraz, choć drzewo nie jest wysokie, tylko leży na ziemi, ptasich gniazd po prostu w nim nie ma.


Zdaniem dziennikarza możliwe jest, że urzędnik je wywiózł, bo mógł mieć w tym interes. Możliwe też, że testował czapkę-niewidkę, bo mieszkańcy, którzy przybyli na miejsce zanim drwale dokończyli swą robotę, urzędnika nie widzieli. - W dniu wycinki wziął urlop, by nie widzieć jak usuwają to cudo przyrody – to wypowiedź mieszkańca, którą dziennikarz sam zresztą zacytował w swym artykule.


Cóż, szkoda chorego drzewa i szkoda nieistniejących gniazd. Szkoda też takiego dziennikarstwa...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz